Recenzja filmu

Babcia Gandzia (2012)
Jérôme Enrico
Bernadette Lafont
Carmen Maura

Babcia G.

Koncept antypatycznej bohaterki niezbyt się tu sprawdza, bo twórcy nie dbają o uwiarygodnienie przemiany, jaką ona przechodzi. W gruncie rzeczy droga do finału jest drogą na skróty, znaczoną
Nowy towar na dzielni? Ależ skąd. Może emerytowanych dilerek nie znajdziemy w kinie zbyt wiele, ale oglądając "Babcię Gandzię", nie sposób nie pomyśleć choćby o telewizyjnej "Trawce". Pierwsze skojarzenie może być jednak tylko jedno: oczywiście "Breaking Bad". Co ciekawe, Francuzi stawiają tu wyjściowy pomysł amerykańskiego serialu na głowie. Poniżej o tym, czemu to nie było dobre posunięcie.



Koncept jest identyczny: zrobić wielkiego gracza narkotykowego biznesu z osoby najmniej pasującej do profilu zawodowego. Staruszka Paulette (Bernadette Lafont) stoi nawet krok dalej za granicą intrygującego nieprawdopodobieństwa niż licealny nauczyciel chemii Walter White. Ale trajektoria losów tych postaci jest dokładnie odwrotna. Walter z każdym poszerzeniem pola walki traci sympatię widzów. Paulette tymczasem dopiero za dotknięciem magicznej różdżki kryminału zaczyna być miła dla ludzi. Zbrodnia jednak popłaca? Na to w sumie wychodzi.

Czynnik ekonomiczny nie jest tu bez znaczenia; zarówno Waltera, jak i Paulette poznajemy przecież w opłakanej sytuacji finansowej. Po śmierci męża przyszła "Babcia Gandzia" z trudem wiąże koniec z końcem i zmuszona jest nawet walczyć o resztki pożywienia z targowiska. Twórcy jednak (również z trudem) równoważą tymi nieudolnymi próbami uczłowieczenia Paulette obfity bagaż jej przywar. Obok bycia generalną zrzędą, wyrodną matką i osobą nieżyczliwą dla chorych na Alzheimera, nasza bohaterka jest również rasistką pełną gębą. Oczywiście, ma ona same "dobre" powody nienawiści do innych nacji: Azjaci przejęli jej lokal, Murzyn ożenił się z jej córką i tak dalej. Czarnoskóry ksiądz już tak staruszce nie przeszkadza.



Koncept antypatycznej bohaterki niezbyt się tu jednak sprawdza, bo twórcy nie dbają o uwiarygodnienie przemiany, jaką ona przechodzi. W gruncie rzeczy droga do finału jest drogą na skróty, znaczoną grubymi karykaturalnymi krechami. Podpinanie się pod tematy ekonomicznej niedoli emerytów, polityki narkotykowej czy francuskich multikulturowych turbulencji też wypada jałowo, bo służy jedynie kilku niezbyt udanym żartom. Humor "Babci Gandzi" nie ma krytycznego pazura, nie daje świeżej perspektywy na poruszone problemy, nie rozładowuje napięcia. Poza tym, co to za humor, jeśli nie jest śmiesznie? Tajemnica sukcesu bohaterki też w zasadzie zakrawa na potwarz: gdzie diler nie może, tam pośle kobietę? A kobieta – wiadomo – do kuchni, robić wypieki. Wypieki powinni mieć twórcy. Ze wstydu.
1 10
Moja ocena:
4
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Paulette (Bernadette Lafont) jest typowym przykładem osoby, którą zwykło nazywać się „starą babą”. Od 10... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones